Nie jestem fanem jej muzyki i nie słuchałem jej. Niemniej z zainteresowaniem poszedłem na film. Chciałem zobaczyć jak sobie poradzono z tym by 2 godziny zmieścić kilka ważniejszych elementów jej życia. Amy miała w sobie gen autodestrukcji. Mimo wsparcia rodziny, zwłaszcza ojca i babci, kiedy żyła, Amy staczała się. Jej małżeństwo to już w ogóle było coś strasznie głupiego. Rozumiem jednak, że jako romantyczka, zakochała się na zabój. Że jej mąż był miłością je życia, a związek był upadkiem i smutnym zakończeniem. Film, moim zdaniem, bo nie znam je całego życia, był pokazem tego co doprowadziło do upadku: media żerujące na problemach, mąż, który nie był dla niej wsparciem, śmierć babci oraz muzyka, bez której nie potrafiła zrozumieć świata. W piosenkach zadawała za dużo pytań, na które nie dostawała odpowiedzi. No i nałogi, które wpychają ludzi w otchłań niebytu. To się musiało tak skończyć. Mnie w tym filmie brakowało pokazania pracy artystycznej. Pokazano tylko same występy, ale nie zaplecze muzyczne. No i wytwornie, które chciały ingerować w jej życie artystyczne, co jest normą, a ona tego nie akceptowała i nie rozumiała. Z jednej strony nie zależało jej na sławie i pieniądzach, a z drugiej jednak cieszyły sukcesy i nagrody. Smutna w sumie historia bo kobieta była młoda, a jej życie zakończyło się ot tak.